Oj!
Jak ja dawno nic nie pisałam! A tu tyle się dzieje. Przede wszystkim
zostałam ustrzelona – w dodatku wielokrotnie. Ile razy? Chyba nie
zliczę…
Dlatego też nie wymieniam snajperów.
Zasady zabawy już chyba wszyscy znają? Nie? No to przypominam:
1.podać linka do bloga osoby która nas ustrzeliła – upssssssssssss
2.napisać na swoim blogu zasady strzelaniny
3. wypisać 6 śmiesznych/błahych/nieistotnych (wersje tego punktu „regulaminu” bywają różne) rzeczy na swój temat
4. ustrzelić kolejne 6 osób (ileeeeeeeee?)
5. uprzedzić ustrzelone osoby zostawiając komentarz na ich blogach
3. wypisać 6 śmiesznych/błahych/nieistotnych (wersje tego punktu „regulaminu” bywają różne) rzeczy na swój temat
4. ustrzelić kolejne 6 osób (ileeeeeeeee?)
5. uprzedzić ustrzelone osoby zostawiając komentarz na ich blogach
Skąd u licha mam wziąć 6 śmiesznych rzeczy na swój temat? Jestem co prawda kompletną wariatką ale żeby tak od razu śmieszną ;)))
No to do dzieła:
- Znana
jestem z tego, że czasami „słyszę po swojemu” – i wtedy żadna
ludzka siła (no prawie żadna) mnie nie przekona, że w oryginale,
taka na przykład piosenka, brzmi inaczej. I tym sposobem przez
wiele miesięcy w pewnym znanym utworze pana Piotra Rubika słyszałam
„pieczęć na tyłku” (chyba z oznaczaniem koni i bydła mi się
skojarzyło), długo też szukałam piosenki ze słowami „you are angel”
(po drodze milion razy pomyślałam „co za nieuk to napisał? z takim
babolem” no ale, że melodia mnie urzekła – twardo szukałam) i
znalazłam w końcu, tytuł „You are my joy”….
O licznych innych kwiatkach z litości dla samej siebie nie wspomnę. - Ta historia dugo krążyła po rodzinie w charakterze anegdoty.
Miejsce akcji – centrum miasta tuż po roku 1989, w mieście szał na nowomodne sklepy i ogólna moda na zachód. Szczególnie sklepy „pewnego rodzaju” rosły jak przysłowiowe muchomorki po letnim deszczu. 8 letnia (mniej więcej) Ania na spacerze z tatą i wujkiem czyta napisy na wszystkich możliwych witrynach. I tu pada sławne pytanie „Tatusiu a co to jest szop?!”. Dodam tylko, że napis na witrynie głosił „sex shop”. - Nie
wiem czemu mój instruktor na kursie prawa jazdy twierdził, że
przybyło mu kilka siwych włosów przeze mnie (notabene mój
rówieśnik). Przecież każdemu mogą się mylić pedały hamulca i gazu –
a że akurat ciężarówka na nas jechała, albo ktoś zajeżdżał drogę –
ojeju nooooo.
Dobrze, że chłopak miał refleks. - Na
tym samym kursie miałam irytujący (podobno) zwyczaj zadawania
pytań. Może chodziło o to, że pytałam się „czemu?” na ogół po
słowach instruktora, które brzmiało jakoś tak „hamuj do
%&^*$@%&”.
No i dokładnie ten sam numer zrobiłam podczas egzaminu. Jednym z warunków zdania było wtedy tzw. „nagłe hamowanie” szanowny pan egzaminator w pewnym wybranym momencie wrzeszczał „HAMUJ” i należało wtedy jak najszybciej depnąć po hamulcu. Oczywiście musiałam spytać „dlaczego?”, w końcu droga była puściutka.
Zdałam za pierwszym razem - jakby ktoś pytał. - W sezonie zimowym, w środkach komunikacji miejskiej zazwyczaj kładę rękawiczki na kolanach. Na właściwym przystanku po prostu wstaję i wychodzę z pojazdu. Co drugi raz zapominam o rękawiczkach. I wiecie co? Jeszcze mi się nie udało zgubić tych rękawiczek.
- W podstawówce nie przyznawałam się do moich muzycznych „idoli”. No bo jak wspominać o Czerwonych Gitarach skoro cała dziewczęca część klasy kocha się w New Kids on the Block? Zawsze byłam dziwnym dzieckiem….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz